
Po wyzwoleniu młoda kobieta wyjeżdża do Stanów Zjednoczonych, gdzie zostaje żoną znanego disneyowskiego rysownika Arta Babbita, sama też współpracuje z najlepszymi wytwórniami filmów animowanych Hollywoodu. Tymczasem zaraz po wyzwoleniu obozu mieszkający w okolicach Oświęcimia chłopiec z polskiej rodziny idzie do obozu po żydowską dziewczynkę, która ma ukoić ból matki po śmierci jedynej córki. Wraz z dzieckiem zabiera z obozu poniewierające się akwarele przedstawiające Cyganów. Portrety po pewnym czasie wracają do muzeum Auschwitz. Po latach siedemdziesięcioletnia Dina Gottliebova-Babbit postanawia upomnieć się o akwarele, które uważa za swoją własność. Tym samym rozpoczyna trwający latami spór z muzeum, spór, który ociera się o przedstawicieli najwyższej władzy zarówno w Polsce, jak i na świecie. Spór o to, czy mamy prawo do sztuki, która powstała w warunkach Zagłady.
Lidia Ostałowska udowodniła, że książka o ludobójstwie, o obozach koncentracyjnych, o śmierci milionów ludzi może zaczynać się od bajki i w najmniejszym stopniu nie oznacza to deprecjonowania Zagłady. Wręcz przeciwnie ‒ pozwala ukazać obraz bardzo rzeczywisty, niezakłamany, pozbawiony różnego rodzaju ideologii, które na Oświęcimiu próbowały rozwijać władze Polski Ludowej, Amerykanie, ale często także rodziny ofiar i sami ocaleni. Farby wodne to pytanie o granice sztuki ‒ Ostałowska przedstawia opinie wielu ludzi, którzy wzięli głos w sporze między muzeum Auschwitz a Diną Gottliebovą i czytelnikowi pozostawia namysł nad tym, gdzie przebiega granica między sztuką a dokumentem. Czy to jest w ogóle zasadne pytanie? Jedne stanowiska oponentów były łagodne, mówiły, że autorka ma prawo odzyskać swoje dzieło lub że obrazy są ważnym dokumentem uświadamiającym, informującym o Holokauście romskim (nie wchodząc w irytujące spory terminologiczne). Ostrzejsze opinie przedstawiały muzeum Auschwitz jako instytucję, która całkowicie bezprawnie, wzorem reguł panujących w Polsce Ludowej, przetrzymuje własność obywatelki demokratycznego państwa. Były też takie, które mówiły, że oburzającym jest, iż autorka upomina się o świadectwa śmierci ludzi, dzięki którym przeżyła, że są one dowodem hańby, którą Gottliebova pragnie ukryć. Spór bez wątpienia trudny i dotychczas nierozstrzygnięty ‒ przerwany śmiercią pani Babbit, jednak możliwe, że jej córki upomną się o dzieła matki.
Farby wodne
to książka nie tylko o złożoności dziedzictwa powstałego w nieludzkich
warunkach (o czym wydawnictwo informuje na okładce), ale także bardziej lub
mniej fragmentaryczna historia ludzi, którzy zginęli lub, jak osierocona żydowska
dziewczynka przygarnięta przez polską rodzinę, przeżyli i poszukują własnej
tożsamości. Jest to obraz Zigeunerlager i podejścia nazistów do Cyganów, którzy z jednej strony traktowani byli jak zwierzęta w cyrku, z drugiej budzili pewną ciekawość. Ostałowska porusza temat trudny ze względu na teorie, jakie długo po
wojnie towarzyszyły porównaniom romskiego i żydowskiego Holokaustu ‒ w uznaniu pierwszego Żydzi upatrywali deprecjację drugiego. Ale czy ludobójstwo naprawdę mierzy się liczbą pomordowanych?
Farby wodne to książka
mądra, pełna trafnych pytań i z pewnością bardzo potrzebna. Nic dziwnego, że
została nominowana do tegorocznej nagrody Nike. Wzruszająca, ale czasami też
budząca oburzenie na sposób, w jaki traktuje się ludobójstwo na Romach. Ostałowskiej udało
się uniknąć patosu, tak częstego w książkach o Holokauście, ale też w żaden
sposób nie umniejszyła Zagłady.
chciałabym to przeczytać. świetna recenzja!
OdpowiedzUsuńTematyka Holokaustu jest mi bardzo bliska, ale na tę książkę jakoś wcześniej się nie natknęłam! Dzięki za info, będę szukać tej pozycji:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Kiedyś całkiem sporo czytałam książek o tej tematyce, i jak znów do niej powrócę to rozejrzę się i za ta książką !
OdpowiedzUsuńksiążka na pewno warta przeczytania!
OdpowiedzUsuń